To nie tak, że to MY robimy im przysługę, „ratując” je ze schronisk. Tak naprawdę ponoć na psa trzeba sobie zasłużyć. Czy ja zasłużyłam na psa?… odpowiedź jest nieoczekiwanie prosta: „NIE”. Czekam jednak na tego towarzysza, który już niedługo zamieszka z nami.
A dni się dłużą… Wszystkie procedury muszą zostać wypełnione. Szczególnie w Niemczech, gdzie system biurokratyczny jest już na tyle rozwinięty, że czasami ma się wrażenie, że ta cała biurokracja po prostu wymknęła się obywatelom tego kraju spod kontroli. W ten sposób powstał jakiś twór, który zdaje się, dziś żyje już swoim własnym życiem… i ma się świetnie, a sami Niemcy nie mają już nad nim żadnej władzy.
Biurokracja — ta poczwara, która tak szczerze mówiąc, stała się już samodzielną istotą, której już nikt chyba nie potrafi poskromić. A sami Niemcy stali się ofiarami swojego własnego dzieła.
Wszystko, czego by człowiek nie usiłował tutaj załatwić… ciągnie się w nieskończoność, przechodząc przez wszystkie szczeble bezdusznej urzędowości, skrupulatnie i bez pośpiechu, bo jak ostatnio usłyszałam „Das Papier ist geduldig” (Papier jest cierpliwy). To powinno być hasło sztandarowe widniejące nad każdym Urzędem w Niemczech! Wniosę chyba taką petycję.
Rozczytując się niegdyś w twórczości Franza Kafki, fascynował mnie ten wykreowany przez niego świat biurokratycznej machinerii — jak w jakimś nocnym koszmarze.
Ale teraz dopiero zrozumiałam, jak niewiele odbiega tutejsza rzeczywistość od tej z powieści Kafki.
Mieszkając w Niemczech, człowiek staje się właśnie Józefem K. w samym sercu powieści.
A tak, nawiasem mówiąc, co łączy Falco z Franzem Kafką? Obaj dożyli jedynie 40. roku życia i obaj odegrali w moim życiu na tyle wielką rolę, że podążyłam ich śladami.
W 2005 roku zwiedzałam Pragę śladami Franza Kafki.
A w 2019 roku zwiedzałam Wiedeń śladami Falco. Choć do tej drugiej podróży przygotowałam się dużo, dużo lepiej…

W 2005 roku kupiłam też mojego pierwszego psa… to było takie proste… Ustabilizowane życie, a w niedalekiej perspektywie, w zasadzie na wyciągnięcie ręki: własny dom z niemałym ogrodem… Ale życie się skomplikowało…
A w ostateczności los sobie ze mnie zakpił i trafiłam… do Niemiec. Pies został w moim domu rodzinnym. Moją winą było to, że za długo starałam się najpierw ogarnąć swoje życie tutaj. Pies poczeka… I czekał.
Ale w całej tej sytuacji nie wzięłam jednej rzeczy pod uwagę… że ktoś w moim rodzinnym domu przywiąże się do tego stworzenia. I wszystko się jeszcze bardziej skomplikuje.
Co tu począć?
Co wybrać?
Co będzie lepsze?
Zabrać psa?
A może będzie już teraz tęsknić do tej innej osoby i do tamtego domu, i do tego drugiego psa, z którym bawiła się od szczeniaka? Czy zostawić ją spokojnie w rodzinnym domu? Ale jak to? Tak ją porzucić? I to zdanie: „ale nie zabieraj mi jej”, które usłyszałam któregoś dnia, i które nie pomagało podjąć decyzji.
Zanim zaczniesz wytykać mnie palcem, jedną rzecz powiem na usprawiedliwienie — przez wszystkie te lata odczuwałam wielkie obciążenie, a odpowiedzialność za tę istotę czułam do samego końca jej psiego życia.
Dziś nadal nie wiem, czy postąpiłabym tak samo, czy jednak inaczej. Rzeczywiście w życiu zdarzają się trudne wybory, o których człowiek czytał w całej tej „wielkiej literaturze” i myślał naiwnie, że to tylko bohaterom tych książek się zdarza. Nie.
W życiu czasami też stajemy przez takimi wyborami. I stojąc tak w milczeniu, w momencie oczekiwania na podjęcie ostatecznej decyzji, mamy w głowie jedną niewygodną myśl: „Do diabła, po co wybierać? I tak żaden wybór nie przeniesie nam uczucia spokoju i szczęścia”.
Właśnie. Wybierając i tak mamy świadomość, że będziemy żałować tej drugiej opcji, którą przecież odrzucimy.
Nie chwalę się tym, że biorę psa ze schroniska. I nie myślę też przez to o sobie jako o dobrym człowieku. To rodzaj odkupienia za winy jak w książce „Lord Jim”. Choć może lepiej byłoby, żeby w moim przypadku koniec okazał się lepszy niż dla Lorda Jima.
Nie myślę o sobie jako o dobrym człowieku, bo przeszłość mi jednak bardzo ciąży. I łudziłabym się, gdybym myślała, że tym razem postąpiłabym inaczej. Nie. Cofając się w przeszłość, stanęłabym po prostu po raz drugi przed tym samym wyborem. I po raz drugi odczuwałabym wewnętrzne rozbicie.
Kim więc jest wspomniana w tytule Laika? To jedno-dwuroczny piesek z rumuńskiego schroniska, który tam nazywany jest Bambi. Trafi do nas już wkrótce dzięki niemieckiej Organizacji ratującej uliczne psy w Rumunii.
No i tak powróciła do mnie przeszłość związana z tym krajem. Tym jednak razem z o wiele sympatyczniejszym obliczem niż przed dwunastoma laty.

I nie myślę o sobie w kategoriach bohatera ratującego ze schroniska psa o smutnym spojrzeniu i oczach jak dwa migdały.
A może robię to z czystego egoizmu?
Któregoś dnia stwierdziłam po prostu, że potrzebuję w moim życiu istoty, która bez złych zamiarów i z pełną nieświadomością zabrudzi (dosłownie mówiąc) mój idealny, czysty świat.
To rodzaj terapii i ogromna chęć zmierzenia się z normalnym życiem, które niekoniecznie jest idealne i sterylnie czyste. Laika to taki symbol próby pogodzeniem się z przeszłością w wielu jej wymiarach…
A tak już poważnie mówiąc: w życiu brakuje mi jednak takiego towarzysza na czterech łapach!…