Trwaj chwilo, jesteś taka piękna! (Goethe) – Gra świateł na fasadzie regensburskiej Katedry

Zmusić się do wyjścia z domu, gdy jest już ciemno za oknem, było dla mnie nie lada wyzwaniem. Sytuacja była podobna do tej, gdy podczas tegorocznej wycieczki do Wiednia mieliśmy zaplanowane późnowieczorne wyjście do dyskoteki U4. W obu wypadkach nie obyło się bez wymyślania tysiąca niebłahych wymówek, które miały mi to skutecznie utrudnić.

Tym razem również najpierw musiałam stoczyć walkę pomiędzy chęcią zobaczenia widowiska świetlnego, którym dziś żyje cały Regensburg, a z drugiej strony z lenistwem, które mówiło, że lepiej zostać w domu. Ale przypomniało mi się, jak również do U4 nie chciało mi się pójść, a koniec końców okazało się, że było to fantastyczne doświadczenie, które z sentymentem wspominam do dziś. Ale od początku…

W dniach od 22 do 28 września 2019 roku odbywało się w Regensburgu widowisko świetlno-muzyczne, którego ekranem projekcyjnym, a zarazem sceną, stała się tutejsza gotycka Katedra — z niemieckiego der Dom.

Widowisko to zostało zainicjowane przez francuską Grupę ArtystycznąSpectaculaires“ na czele z pomysłodawcą Benoît Quéro, która to wykorzystuje światło i dźwięk, zamiast palety i farb, by stwarzać magiczne obrazy…

Katedra w Regensburgu to nie jedyny budynek architektoniczny, który stał się centralnym punktem tego artystycznego przedsięwzięcia. Inne projekty tej grupy artystów, można zobaczyć tutaj:

Kilka słów o historii regensburskiej katedry

Początkowo myślałam, że to będzie po prostu pokaz miraży świetlnych, coś na podobieństwo pokazu sztucznych ogni.

Okazało się jednak, że było to przemyślane, spektakularne widowisko świetlno-muzyczne, podczas którego została pokrótce przedstawiona historia powstania Katedry w Regensburgu.

Całość spektaklu opiera się bowiem na symbolicznym dialogu pomiędzy „Meister” (Mistrz) i »Kleiner« (pieszczotliwie: Malec).

Mistrz odpowiadał na pytania Malca, przestawiając mu w ten sposób losy Katedry.

Pierwsza romańska Katedra w Regensburgu powstała w VIII wieku. Ale tragiczny w skutkach pożar tejże katedry w 1273 roku spowodował, że zrodził się pomysł postawienia nowego kościoła, tym razem bliżej centrum miasta i na wzór gotycki.

I tak w 1410 roku ukończono jego portal główny wraz z przedsionkami. 

Kroniki z 1415 roku po raz pierwszy wzmiankują o jej głównym budowniczym, którym był Wenzel Roritzer, pochodzący z rodziny majstrów budowlanych (stąd narrator nazywany jest „Meister”).

Po jego śmierci jego architektoniczne dzieło kontynuowali: Andreas Engel z Kolonii, Mateusz Roritzer oraz Erhard Heydenreich (XVI wiek).

Następnie prace przerwano. W XVII wieku Katedra otrzymała barokową kopułę.

A w latach 1828-1841 na polecenie ówczesnego Króla Bawarii Ludwika I przywrócono Katedrze styl gotycki. Zdemontowano barokową kopułę i zastąpiono ją sklepieniem krzyżowo-żebrowym, charakterystycznym dla tego typu stylu sztuki.

Otrzymała ona również ostateczne zakończenie w postaci strzelistych szczytów — dwóch wież.

W 1872 roku budowa Katedry została ostatecznie ukończona.

Widowisko świetlno-muzyczne w Regensburgu

Tego wrześniowego wieczora, gdy odbywał się w Regensburgu wspominany spektakl świetlno-muzyczny, dziwnym zbiegiem okoliczności trafiliśmy tuż pod samą Katedrę, stając tym samym u jej stóp.

To chyba było jedyne wolne miejsce, pozwalające w ogóle coś zobaczyć.

Plac przed tym obiektem sakralnym wypełniony był po brzegi, a ludzie gromadzili się nawet w przyległych uliczkach, aby móc podziwiać ten spektakl, mimo że stamtąd widok był jednak ograniczony przez stojące wokół budynki. 

Nasze miejsce okazało się więc, o dziwo, najlepsze.

Na początku pomyślałam jednak, że to okropne miejsce, podobnie jak w kinie, gdy po uporczywych poszukiwaniach znajduje się jedyne wolne siedzenie w pierwszym rzędzie, tuż pod samym ekranem…

Ale tego samego wieczora zmieniłam zdanie…

Gdy tylko stanęliśmy przy tym gmachu, zaczęło się widowisko. Stałam tak blisko Katedry, że musiałam patrzeć w górę. Rozpływająca się głośna muzyka odbijała się od jej murów, a swoją siłą powiewu wypełniała całą moją osobę.

Poczułam się nagle, jak gdybym zmieniła wymiar i znalazła się zupełnie w innym miejscu, w innym świecie, jak gdybym wirowała gdzieś w obcej galaktyce, wśród gwiazd. Stałam wśród ogromnego tłumu, ale czułam się, jakby ten świat nie istniał, jakbym była tylko ja i jakaś inna, nieznana mi dotąd, ale jakże przyjazna przestrzeń. Jak gdybym umarła i była gdzieś w zaświatach.

Magia świateł i odgłos wspanialej muzyki sprawiły, że spłynęła na mnie taka fala emocji, że nie mogłam powstrzymać łez, które jedna po drugiej spływały mi po policzkach. To była magia.

Muzyka dudniąca po murach i odbijająca się od nich wypełniała mnie tak, że poczułam, jak gdybym została wchłonięta w sam środek całego widowiska. Stałam z głową uniesioną wysoko ku górze i nie mogłam oderwać wzroku od magii migających blasków świateł.

Ta magia zaczarowała mnie i wciągnęła tak głęboko, że na moment zapomniałam o wszystkim, co było wokoło mnie. W tym momencie nic się nie liczyło, nic nie miało znaczenia. Mój umęczony umysł przez moment był po prostu wolny… Płakałam jak dziecko… 

Ten spektakl wywołał we mnie takie emocje, po których człowiek czuje się wewnętrznie oczyszczony.

Te doznania dotknęły mnie tak głęboko, tak silnie, że w tym krótkim momencie poczułam się odnowiona wewnętrznie, tak, jak już wiele lat się nie czułam.

Zrozumiałam też, jak ogromnie i głęboko sztuka może człowiekiem wstrząsnąć, że odczuwa coś na kształt „katharsis”.

Gdy owo widowisko dobiegło końca, pomyślałam, że bardzo rzadko w życiu można zobaczyć coś tak pięknego.

Ale stojąc jeszcze tam, gdy tonęłam w grze świateł i w potoku moich własnych łez, myślałam o dwóch rzeczach. Przypomniały mi się moje lata młodości, gdy jeszcze byłam tak głęboko, a zarazem naiwnie wierząca.

To głębokie przeżycie przywiodło w moich myślach wspomnienie o tamtym okresie mojego życia, ale także wspomnienie choroby, która przyszła podstępnie, odbierając mi to, kim wtedy byłam.

W tamtym momencie tłumaczyłam to nadwrażliwym sumieniem i paradoksalnie odrzucenie głęboko wyznawanej wiary, przyniosło mi wtedy ulgę. Myślałam naiwnie, że pozbyłam się tego niewygodnego problemu…

Ale po latach choroba wróciła… silniejsza i nie wypełniła już, jak poprzednio, tylko jednej sfery mojego życia, ale chytrze wkradła się i zawładnęła je całe. 

Nerwica natręctw… to choroba „zwątpienia” i „umęczonego umysłu”. Nie zrozumiana przez nikogo, dopóki samego go nie dotknie. Każdego dnia człowiek zmaga się z setką, dosłownie: „setką”, dręczących, nieraz aż do bólu, myśli…

Dziś przywykłam do tego i nawet uważam, że to stało się częścią mojej własnej osoby. Niemniej jednak jestem osobą umęczoną i udręczoną każdego dnia, uwiezioną w schematach i rutynowych zachowaniach dających ułudę, że w ten sposób uniknie się spotkania przynajmniej z kilkoma tymi „demonami”.

Ale stojąc wtedy pod Katedrą, zostałam porwana w taniec magii świateł — teraz przez moment poczułam się wolna od tego wszystkiego, z czym każdego dnia muszę się zmagać, poczułam się wolna, jak już dawno się nie czułam. Nic nie miało znaczenia. Nawet bolący kark, od tego patrzenia w górę! I tylko jedna myśl… chciałabym, żeby ta chwila się nie kończyła, żeby ten spektakl trwał wiecznie. Czy tak czuje się człowiek, gdy umiera? Mam nadzieje, że tak… Wtedy będę nareszcie wolna. 

Dla mnie w tej chwili był to tak magiczny moment, który przeniósł mnie niejako do innej rzeczywistości, innej przestrzeni, tak, jakbym szybowała gdzieś beztrosko, uwolniona od dręczącej codzienności w jakiejś odległej galaktyce – „Verweile doch, du bist so schön” – Johann Wolfgang von Goethe (Trwaj chwilo, jesteś taka piękna).

To wspaniałe wydarzenie miało miejsce w Regensburgu, ale ja przeniosłam się również wspomnieniami do dwóch innych miejsc.

Do Krakowa, ponieważ ta tonąca w światłach, mieniących się całą paletą barw, Katedra przypominała mi momentami Szopkę Krakowską.

Oraz do Malborka, gdyż ten rozchodzący się, wszechobecny dialog dwóch bohaterów przypomniał mi widowisko „Światło i Dźwięk” na zamku w Malborku, które pamiętam z dzieciństwa.

Szopka krakowska

Gdy zgasły wszystkie światła, a spektakl się skończył, trudno było mi odejść.

Zostaliśmy więc jeszcze na drugi i ostatni tego dnia seans o godzinie 21.30.

Na mieście były tłumy ludzi jak w środku dnia, wszędzie otwarte kawiarenki, ludzie siedzący na dworze i pijacy drinki, jedzący późną kolację lub jedno i drugie jednocześnie…

Jak podczas wielkiego wydarzenia.

Pierwszy spektakl rozpoczął się o 20.35 i zakończył krótko przed 21.00.

Za pół godziny miał  odbyć się jeszcze jeden seans.

Postanowiliśmy zostać i tym razem zająć najlepsze miejsce. Ale idąc za ludzką potrzebą, człowiek odszedł z tego wybranego „idealnego” miejsca…

A gdy wróciliśmy, było już tylu gapiów, że nie można było włożyć nawet szpilki.

W tym jednak momencie doceniłam to, że za pierwszym razem stałam tak blisko. Ta wypełniająca i dudniąca o mury Katedry muzyka, sprawiła, że czułam się, jak gdybym stała w samym środku wydarzenia.

Stojąc teraz daleko, może nie bolał mnie kark od patrzenia w górę, i może widok z dalszej perspektywy był lepszy, ale…

… przeżycia już nie były te same. Poszliśmy i jedynie z daleka oglądaliśmy tę fascynującą grę świateł. 

Ale gdy stałam jeszcze TAM, tuż pod samą Katedrą, w samym środku spektaklu, uświadomiłam sobie w tym momencie jeszcze jedno… tak, wszystko to, co tak kochałam w dzieciństwie, i to, co jak okazało się w tym momencie — kocham nadal — to miłość do Teatru, a ściślej mówiąc do Opery.

Właśnie za to, że jest to miejsce, które przenosi nas w inny wymiar. Miejsce pełne tego niepowtarzalnego klimatu. Gdy gasną na sali światła i rodzi się na scenie zupełnie nowy, inny świat przy dźwiękach idealnej muzyki. I poczułam smutek.

Przypomniały mi się bowiem wydarzenia z ubiegłego roku, mniej więcej o tej samej porze — jesienią, gdy starałam się o posadę „Ankleiderin”, czyli »garderobianej« w tutejszym Teatrze w Regensburgu.

Tak, to byłaby wspaniała praca, móc dbać o te wszystkie wspaniale stroje i garderobę śpiewaczek, pomagać im ubierać się do występu, i na co dzień obcować w Operze. A wieczorami, podczas występów, móc wszystko obserwować zza sceny. Wspaniale…  

Dla mnie to widowisko świetlno-muzyczne rozgrywające się na murach starej Katedry w Regensburgu, było wydarzeniem roku 2019! Najwspanialszy przykład sztuki multimedialnej. 

Jeżeli ktoś tworzy sztukę, która wzbudza w człowieku takie emocje, po których odczuwa się duchowe oczyszczenie, sztukę, która zachwyca tak głęboko, że człowiek traci słowa, a wnętrze wypełnione jest takim wzruszeniem, że łzy cisną się same do oczu, jeżeli wszechogarniająca wspaniałość jest tak porywająca, że nie można oderwać wzroku, by nie utracić ani sekundy tego spektaklu… to wtedy jest to najlepszy przykład najwznioślejszego i najprawdziwszego dzieła!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s