O rozszerzaniu lub zawężaniu znaczenia wyrazów dowiedziałam się na studiach polonistycznych. Jeżeli dobrze pamiętam, to właśnie na trzecim roku studiów na jednym z przedmiotów lingwistycznych pisało się pracę zaliczeniową, która opierała się głównie na ślęczeniu nad Słownikami Języka Polskiego, w tym pod redakcją Lindego, Etymologicznym Brücknera itp. i śledzeniu historii zmian znaczenia wybranego leksemu.
Wtedy przypadło mi w udziale słowo „BRZYDOTA”. Znaczenie „mojego słowa” zdecydowanie uległo zawężeniu. Dawniej bowiem określało się nim nie tylko odpychający wygląd zewnętrzny, ale również przy jego pomocy określało się moralność i wewnętrzny aspekt życia człowieka, mając na myśli jego grzeszność, niegodziwość i moralne zepsucie… Tyle pamiętam z tej pracy…
Choć nie!… w mojej głowie mam jeszcze jedno wspomnienie… Pamiętam też, że pisanie jej wydało mi się tak nudnym, że zrobiłam to niemalże na kolanie… tak po studencku… żeby tylko oddać prace i zaliczyć. A zaliczenie polegało na spotkaniu z panią Profesor i omówieniu tejże pracy.
Nie zapomnę tego spotkania…
… Bo ku memu zdziwieniu odkryłam wtedy, że to nie literaturoznawstwo mnie pociąga.
Nie pamiętam już dokładnie słów pani Profesor, było to przecież prawie przed dwudziestoma laty. Pamiętam jednak, że gdy zaczęła omawiać moją pracę, stwierdziła, że jest napisana bardzo dobrze pod względem językoznawczym.
W ten sposób dotarło do mnie, że bardziej ciągnie mnie jednak do Nauki o języku, a nie do literatury, jak myślałam, idąc na te studia. To był ten moment, gdy wiedziałam już, że moją pracę magisterską będę pisać właśnie z tej dziedziny. I tak też się później stało.
Wzięło mnie na wspominanie studenckich czasów, gdy zaczęłam zastanawiać się nad imieniem mojego psa.
Dziś budzi we mnie już inne skojarzenia, niż w dniu, gdy to imię wybrałam. Dlatego dziś mój wybór byłby zupełnie inny. Ale do rzeczy.
Uogólniając — ludzie nie przypisują słowom większego znaczenia. Wiem to dzięki mojemu mężowi, który w tej kwestii jest bardzo niedbały.

Natomiast dla mnie słowa są niemal tak ważne, jak wszystkie bodźce, które człowiek odbiera każdego dnia: zarówno te słuchowe, wzrokowe, dotykowe, jak i węchowe.
Ludzie na co dzień mało myślą o znaczeniu słów i nie przywiązują do nich zbytnio wagi, a tak naprawdę to właśnie one kreują nasze wyobrażenia o świecie.
W połączeniu z życiowymi doświadczeniami tworzą się w naszej głowie bogate lub wręcz odwrotnie — ubogie obrazy i wyobrażenie świata.
Krążąc myślami wokół znaczenia słów, przypomniało mi się również nazwisko panieńskie mojej matki, które brzmi: KLON.
Gdy chodziłam jeszcze do szkoły średniej, a były to lata dziewięćdziesiąte, któregoś wieczora snułyśmy z moją mamą rozważania na temat jej nazwiska.

Były to czasy, gdy zrobiło się głośno o pewnej owieczce imieniem Dolly, a która urodziła się w lipcu 1996 roku. Jak poinformowali naukowcy ze Szkocji, została ona SKLONOWANA.
Moja matka sama stwierdził, że gdy była jeszcze młodą, niezamężną dziewczyną, myśląc o swoim nazwisku jedynym skojarzeniami, które przychodziły jej do głowy, była przyroda, las, drzewa, a konkretnie mówiąc to jedno z drzew: właśnie klon!
Później obraz ten nieco się poszerzył, gdy usłyszała o kanadyjskim syropie klonowym.
Mimo wszystko zakres znaczeniowy obracał się tylko wokoło tego konkretnego drzewa. A jakie skojarzenie dziś budzi słowo „Klon”?

Jestem pewna, ze wielu pomyśli raczej o klonowaniu, powielaniu, genetyce, może nawet o etyce z tym związanej.
Tak wiele JEDNO SŁOWO mówi nam o świecie, w którym teraz żyjemy. JEDNO SŁOWO, które tak dobitnie pokazuje kierunek, w który zmierza współczesny świat.
Cóż jednak z tym moim psem? Zapytacie. Jej imię to LAIKA (lub Leica, Laica — jak kto woli). Gdy byłam nastolatką, interesowałam się fotografią. Ale ta „stara fotografia” – z włożonym do aparatu filmem Fuji lub Kodak, to oczekiwanie w zniecierpliwieniu w ciemni fotograficznej na utrwalone na kliszy obrazy — to minęło bezpowrotnie.
Dziś dla mnie fotografia straciła wszelki urok i sens. Gdy nawet przy pomocy telefonu komórkowego możemy wykonać setki zdjęć, wśród których z dużym prawdopodobieństwem trafi się to jedno znakomite, które kogoś zachwyci.
W ten sposób fotografia straciła dla mnie całą swoją istotę, a przede wszystkim swoją cudowność.
Niemniej jednak wybór imienia dla mojego psa padł na skojarzenia związane właśnie z fotografią.

Imię to bowiem wybrałam na wspomnienia firmy LEICA, która do dziś jest jedną z najbardziej cenionych firm tworzących soczewki fotograficzne i wszystko, co związane jest z optyką.
Nie chciałam jednak zapisywać imienia mojego psa w oryginalnej pisowni, żeby nie przekręcano jego wymowy. Postawiłam więc na pisownię literalną, bo chodziło mi głównie o samo brzmienie.
Na ten pomysł w zasadzie wpadł mój mąż.
Zaproponował pisownię „Laika”, twierdząc, że w ten sposób zapisuje się w języku angielskim i niemieckim również imię psa, którego my Polacy znamy jako radziecką „Łajkę” – pierwszego psa w kosmosie.

W ten sposób mój pies otrzymał imię, które budziło w nas tak wiele pozytywnych skojarzeń…
Ale później założyłam konto na Instagramie… i cały ten obraz nieco się wykrzywił w zupełnie inny kierunek. Zrozumiałam to, gdy zdjęcia mojego psa zaczęły otrzymywać tzw. lajki – „polubienia”. I wtedy to do mnie dotarło — dziś niewielu ma takie skojarzenia z jej imieniem jak my.


Przypuszczam, o zgrozo, że znajdą się i tacy, którzy pomyślą, że imię to wybrałam właśnie z myślą o tych „lajkach” na Instagramie.
Właśnie wtedy pojęłam, że świat młodych ludzi, którzy nie znają już tych starych metod fotografii, albo nie słyszeli o pierwszym psie w kosmosie, musi być bardzo ubogi.
Jeżeli jedno słowo, które w mojej głowie przywołuje tyle skojarzeń, w głowach ludzi młodych budzi tylko jedno — takie, które dla nich w tej chwili stanowi rzecz najwyższej wagi: ilość lajków! Bo ZNACZENIA SŁÓW naprawdę budują w naszych umysłach obrazy i ukierunkowują nasze widzenie świata.
I wtedy przegryzając boleśnie wargę, pomyślałam: trzeba było jednak nazwać tego mojego psa, jak planowała na początku: AIKO! Wtedy przynajmniej wyobrażenia popłynęłyby w kierunku kraju kwitnącej wiśni…