Falco komercyjnie, czyli Falco´s Restaurant-Bar-Club w Wiedniu #11

Plac Schwarzenberg w Wiedniu można śmiało nazwać „Zaułkiem FALCO” albo jak kto woli „Placem Falco”. Tu znajduje się wspominany przeze mnie już wcześniej Pałac Schwarzenberg, który znany jest z tego, że nakręcono w nim teledysk do najważniejszego w karierze Falco utworu: „Rock me Amadeus”, a stąd już niedaleko do sąsiadującego z tym gmachem Pałacu Belvedere, którego fasada i słynna fontanna kaskadowa zostały uwiecznione w teledysku „Junge Römer” oraz w Falco-Show.

I znalazło się na tym skupisku ważnych w mojej podróży miejsc, również jeszcze jedno, do którego na pewno warto wstąpić, gdy odwiedza się Wiedeń, aby bliżej poznać tego Artystę. Bowiem w samym sercu tegoż samego placu, pod adresem Schwarzenbergplatz 3, znajduje się: FALCO´s Restaurant — Bar — Club. Vienna

Jest to młoda Restauracja. Gdy byliśmy w Wiedniu pięć lat temu w 2014 roku, nie było jej jeszcze w tym miejscu. Lokal otwarto przy okazji 62. rocznicy urodziny Falco, czyli w lutym 2019 roku. Śledziłam to wydarzenie w internecie na bieżąco.

Swoją drogą dowiedziałam się o tym miejscu od jednego z najwytrwalszych fanów Falco, który mieszka w Wiedniu i prowadzi stronę Fanklubu „Falcoheaven” poświęconą temu muzykowi, a którą to sama bardzo często odwiedzam na YouTube: 

Z tego kanału dowiedziałam się właśnie o otwieranym w lutym 2019 roku lokalu. Nazywam tego pana najwytrwalszym fanem Falco, ponieważ regularnie, sam od siebie, co najmniej raz w miesiącu, odwiedza grób Falco i wszystko dokładnie na nim sprząta, po czym informuje o tych fanów.

I nie ważne, czy pada śnieg, a termometr wskazuje 10 stopni poniżej zera, czy jest straszliwa spiekota, a termometr ucieka na skali w zupełnie przeciwną stronę, wskazując powyżej 30 stopni. Dlatego należy się temu panu podziękowanie i wzmianka o nim, ale do tematu…

Do owej restauracji poszliśmy oczywiście w moje urodziny, ponieważ już od lutego planowałam, że właśnie tam zjem mój urodzinowy obiad i tak też się stało.

Choć wpadły jeszcze na rachunek dwa drinki ginu z tonikiem, które muszę przyznać, wypite, po dziesięciu latach całkowitej abstynencji od alkoholu, troszeczkę zaszumiały mi w głowie… no ale to w końcu moich 40 lat!

Już z daleka poznałam ów budynek i wejście do lokalu. Szybkim krokiem udaliśmy się więc w jego stronę. W samym wejściu wita nas sporych rozmiarów przedsionek, z oszklonymi gablotami, a w nich pamiątki z podobizną Falco, które można zakupić: książka, czapeczki z daszkiem, bluzy, szal itp. Kilka schodów prowadzi do lokalu, którego wejście znajduje się na prawo. 

Wchodząc do środka, człowiek nie wie, czy ma uklęknąć, czy może jednak wyprostowany iść dalej… opisuję to z lekkim żartem, ponieważ to miejsce rzeczywiście jest jak wielka Świątynia Falco, a ilość fotografii przedstawiających jego postać, zwala po prostu z nóg!

Na ścianach wiszą zdjęcia oraz złote i platynowe płyty. Liczne fotki przypominają czas jego dzieciństwa, kariery, spotkań z przyjaciółmi itp. 

Znalazły się tutaj także okładki z gazet. W centralnym miejscu można zobaczyć jeden z jego najsłynniejszych kostiumów — czerwony mundur ze złotymi pagonami, w którym to Falco wystąpił w teledysku „Sound of Music” (1. minuta, 18. sekunda), a nad którym, tak swoją drogą, też się zastanawiałam, czy aby przypadkiem nie jest to tylko jego wierna replika, bo jego rozmiar wydał mi się idealnie pasujący do gabloty, ale może niekoniecznie na dorosłego, wysokiego mężczyznę:

Restauracyjna sala ogromnych rozmiarów przedzielona jest szklaną ścianką i przesuwanymi szklanymi drzwiami, oddzielając w ten sposób część dla osób palących i niepalących…

Usiedliśmy w części dla niepalących. W moje urodziny zamówiłam tosty z kawałkami indyka.

Spuszczając na chwilę głowę i patrząc do Menu przy wybieraniu dania, nawet wtedy ma się małego Hansa ciągle przed oczyma…

Czekając na zamówienie, postanowiłam przyjrzeć się z bliska wszystkim eksponatom i fotkom znajdującym się w tym lokalu-muzeum. Zdjęć jest mnóstwo, nawet rysunku gitary tu nie zabrakło.

Siedząc przy stoliku, również można patrzeć na dwa dość dużych rozmiarów telewizory, w których nieprzerwanie emitowane są fragmenty wywiadów, teledysków, czy innych reportaży — wszystko związane z Falco.

Można tu dostać szoku, jakiegoś udaru od mnogości tych wszystkich bodźców, które atakują z prawa i z lewa. Nawet będąc w toalecie, autograf Falco na szybie nie pozwala zapomnieć, gdzie się jest. Ale jest to nawet sympatyczne. 

Udałam się także do gabloty przy wejściu, aby pooglądać wystawione tutaj pamiątki dla fanów. Spoglądałam na ceny.

Myślę, że za takie bibeloty z podobizną Falco lub samym jego podpisem, nie są one znów aż tak wygórowane: wahają się od 29 euro (chyba za czapeczkę z daszkiem lub szalik) do mniej więcej 59 euro (chyba za bluzę). Nie pamiętam dokładnie.

Tylko jedną cenę zapamiętałam dokładnie, bo zwaliła mnie z nóg. No bo ile może kosztować, u licha książka? Odkąd Gutenberg wynalazł w XV wieku ruchomą czcionkę, myślałam, że z czasem ta rzecz, na której posiadanie mogli pozwolić sobie niegdyś jedynie Możni tego świata, stała się z czasem czym powszechnym, więc i w rozsądnej cenie.

Ale chyba się myliłam, bo mimo tego, że były to moje urodziny, więc mogłam w zasadzie zażyczyć sobie dodatkowy prezent, stwierdziłam jednak, że wydanie 149 euro na książkę ze zdjęciami Falco, to chyba lekka ekstrawagancja.

Ten album, który w zasadzie musiałabym kupić w ciemno, bo nie mogłam go nawet zobaczyć przed zakupem. Wszystko rozumiem, ale 149 euro za książkę?

I tak ścierały się we mnie dwie racje: po jednej stronie stała pokusa, aby jednak ją mieć — tak! Czasami chęć posiadania jakiejś rzeczy jest naprawdę silna. A z drugiej strony zdrowy rozsądek mówił mi, że zakup jej byłby lekką przesadą i że może lepiej wydać takie pieniądze na inne, potrzebniejsze rzeczy.

Hmmm… Cóż więc zrobić? Mieć wyrzuty sumienia i niesmak posiadając ten album, czy odczuwać żal i niespełnienie z powodu jego nieposiadania? Niestety wygrał zdrowy rozsądek…

Gdy w owym lutym dowiedziałam się o otwarciu tego lokalu, tak się cieszyłam, że będę mogła być w tym miejscu, że myślałam, że nie doczekam już tego lipca, na który to zaplanowaliśmy naszą podróż. Ale cena książki skłoniła mnie do refleksji, a przy tym do zweryfikowania mojego myślenia o tym miejscu. Tak, ten lokal jest „świątynią” Falco!!! – jest on w każdym rogu, kącie — wszędzie.

Ale pomyślałam, że za całą tą otoczką stoi tak naprawdę niezły biznes. To tak, jak te wszystkie sklepy z pamiątkami, sprzedające powielane w nieskończoność kopie obrazu Gustava Klimta, aż do odruchów wymiotnych. Ale te marne nieraz kopie, nie mają przecież nic wspólnego z autentycznym artyzmem. Podobne uczucie miałam i tutaj.

Przez moment poczułam się bowiem, jak w sklepie z pamiątkami, który żeruje na chwilowych emocjach turystów zauroczonych jakimś wspaniałym miejscem. Turystów, którzy przytłoczeni nadmiarem przeżyć, są w stanie nieraz wydać swoje ostatnie pieniądze, w rezultacie przywożąc do domu pamiątki, które z biegiem czasu i po powrocie do realnego życia, nie mają tak naprawdę żadnej wartości. 

Ale proszę, nie zrozumcie mnie źle, naprawdę cieszę się, że tam byłam, bo miejsce jest imponujące! Zrobione z rozmachem! Tylko te ceny pamiątek trochę zdradziły mi kulisty i zamiary powstawania takich miejsc…

Mimo wszystko polecam tę restaurację. Nawet jeżeli nie lubi się Falco i nie jest się jego fanem, bo sam lokal jest naprawdę niezły. A jedzenie też jest całkiem wyborne.

W dniu moich urodzin zjadłam wspomniane tosty… ale ciągle kłębiąca się w mojej głowie pokusa zakupu jednak tej książki, która wpadła mi w oczy pierwszego dnia lipca, gdy byliśmy tam po raz pierwszy, owa pokusa, kazała przyjść nam tam po raz drugi, by jeszcze raz poddać mnie bezskutecznie próbie mojej silnej woli.

Za drugim razem zamówiłam Schnitzel… i jedno muszę przyznać: w Austrii, rzeczywiście nie żałują gościom porcji, za wcale niewygórowane ceny. Można być nieco zaskoczonym wielkością zamawianego dania, szczególnie gdy przyjeżdża się tutaj z Niemiec, gdzie ceny w restauracjach rosną wprost proporcjonalnie do zmniejszania serwowanych dań. 

Tutaj w Austrii naprawdę można dobrze zjeść, a przede wszystkim do syta, co w moim przypadku nie zdarza się często, stołując się poza domem.

Oczywiście nie odradzam odwiedzin w Falco´s Restaurant-Bar, bo naprawdę warto znaleźć trochę czasu, by tam wstąpić.

Trzeba jednak pamiętać, aby nie dać się porwać aż nadto emocjom…

I choć tak czekałam na moment, by odwiedzić ten punkt na mapie, teraz już wiem, że mimo wszystko bliższe mojemu sercu okazała się gospoda Zum Alten Fassl.

Chyba jednak ważniejsze są dla mnie te miejsca, gdzie Falco „postawił swoją nogę”, gdzie autentycznie bywał i pozostawiając w ten sposób po sobie realny ślad. Miejsca, które powstały jedynie na jego cześć z jego realną obecnością tak naprawdę nie mają wiele wspólnego…

Jedna odpowiedź na “Falco komercyjnie, czyli Falco´s Restaurant-Bar-Club w Wiedniu #11

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s